piątek, 26 lipca 2013

"Wroniec" - Jacek Dukaj

Tytuł: Wroniec
Autor: Jacek Dukaj
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Miejsce i rok wydania: Kraków 2009
Liczba stron: 248
Moja ocena: 8/10

Nazwisko Jacka Dukaja jest mi znana od dłuższego czasu, jednak pomimo chęci nie udawało mi się dorwać do żadnej z jego powieści. „Wroniec” wpadł mi w oko kiedy siedziałam u koleżanki czekając, aż się zbierze do wyjścia. Na łóżku jej siostry leżała „jakaś tam książka”, którą z braku zajęcia zaczęłam przeglądać. Już wtedy zainteresowała mnie tematyka i nie długo później wypożyczona książka leżała na moim stosiku do przeczytania.

„Wroniec” jest baśnią przedstawiającą smutny i groźny świat PRL-u, która rozgrywa się pewnej zimnej, grudniowej nocy w 1981 r. Bohaterem jest mały Adaś, któremu w tą straszną noc Wroniec porywa tatusia. Chłopiec postanawia odnaleźć swojego tatę co w świecie „Milipantów”, „Agentów Podwójnych”, „Szpiclów” i „Bubeków” wcale nie jest takie proste. Adaś zagłębia się coraz bardziej w szary, brzydki świat przy czym pakuje się w coraz to nowsze tarapaty.

Książka pisana jest w stylu bajki typowej dla dzieci. Podobnie jest z oprawą wizualną książki – duże litery, ozdabiane strony i kolorowe, interesujące ilustracje autorstwa Jakuba Jabłońskiego. Polska PRL-u przedstawiona oczyma dziecka wydaje się być całkowicie zmyślona, fantastyczna. A jednak są to autentyczne rzeczy, które miały miejsce. Zostały one jedynie ukazane w innej formie.

Pomysł na fabułę wydaje się być prosty, wręcz banalny, ale ta nietypowa forma powieści która, muszę przyzna - momentami mnie drażniła sprawia, że książka zdecydowanie się wyróżnia. Przedstawienie komunistycznej codzienności z perspektywy dziecka działają na czytelnika w niesamowity sposób. Zawarte tutaj plastyczne opisy pozwalają nam wyobrazić sobie uczucia Adasia i jednocześnie w obrazowy sposób przedstawiają jak wyglądało życie w tamtych czasach.  Jest to według mnie bardzo dobra książka zarówno dla młodzieży jak i dorosłych. Myślę, że bardzo spodoba się wszystkim zainteresowanym tym tematem.


Recenzja bierze udział w wyzwaniu – „Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!”


piątek, 19 lipca 2013

"Gorsze światy" - Cezary Michalski

Gorsze światy - Cezary MichalskiTytuł: Gorsze światy
Autor: Cezary Michalski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Miejsce i rok wydania: Lublin 2006
Liczba stron: 206
Moja ocena: 2/10

Nie ukrywam, że bardzo lubię książki z wydawnictwa „Fabryka słów”. Do tej pory wszystkie, które przeczytałam bardzo przypadły mi do gustu. Uwielbiam fantastykę i zdecydowanie odpowiadają mi takie klimaty. Jednak na „Gorszych światach” Cezarego Michalskiego bardzo się zawiodłam. Czytałam ją dość spory czas temu, ale do tej pory pamiętam jak bardzo byłam rozczarowana.

Czytając odniosłam wrażenie, że autor ma na celu przekazanie jakiejś większej myśli, chciał żeby ta książka niosła ze sobą jakieś przesłanie. Jednak według mnie zupełnie mu się to nie udało. Przede wszystkim, według mnie nie ważne co na celu ma dana książka. Najważniejsze jest to, żeby czytało się ją z przyjemnością i zaciekawieniem. Tutaj zdecydowanie tego brakuje. Nie byłam nawet w stanie zrozumieć tego co na myśli miał autor, ponieważ starałam się zwyczajnie nie zasnąć nad książką. Zero porywającej akcji, która mogłaby zaciekawić czytelnika.

Lektura jest zdecydowanie męcząca. Branie nazw własnych od nazw firm produkujących jogurty lub słodycze (np. Danonia) jest dla mnie nie zrozumiałe i trochę śmieszne. Może miało to pomóc odbiorcy porównanie fabuły do świata rzeczywistego? No… w każdym razie… mi nie pomogło. Cezary Michalski chciał pokazać jak bardzo świat jest skorumpowany przez politykę, media itp. i co za tym idzie, że człowiek jest więźniem instytucji, które to właśnie jemu powinny służyć. Niestety przedstawione jest to w sposób tak bardzo przekoloryzowany i wyolbrzymiony, że staje się śmieszne, a w swojej śmieszności – nudne.


Pomysł na tą książkę wydaje mi się dobry i myślę, że z odpowiednim podejściem mogłaby z tego wyjść obiecująca pozycja literacka. Jednak tak się nie stało. Przyznam, że było kilka takich momentów, które zaczęły mnie przez dłuższą chwilę ciekawić i pociągać. I to właśnie dla tych momentów i tego potencjału w pomyśle na te opowiadanie daje ocenę 2, a nie 1.

Ta recenzja bierze udział w wyzwaniu - "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!"

niedziela, 14 lipca 2013

"Książka twarzy" - Marek Bieńczyk

Tytuł: Książka twarzy
Autor: Marek Bieńczyk
Wydawnictwo: Świat Książki
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2012
Liczba stron: 448
Moja ocena: 9/10

„Książkę twarzy” poleciła mi moja polonistka. Kobieta jest surowa i wymagająca,  nie daje swoim uczniom wytchnienia o czym przekonałam się na własnej skórze. Jednak polecane przez nią książki zawsze są trafione i zawsze okazuje się, że warto było jej posłuchać. I tak o to jakiś czas temu wypożyczyłam ten tytuł w bibliotece.

„Książka twarzy” to zbiór esejów pana Bieńczyka dotyczących… wszystkiego. W jednej książce autor opowiada nam o swoim dzieciństwie, ulubionych zabawach i miejscach gdzie grywał z przyjaciółmi w piłkę lub tenisa, ale również o klasykach literatury lub współczesnych artystach. Na okładce książki jest napisane „Poza siecią też można mieć swój profil”. Jest to według mnie bardzo trafne hasło. Chyba każdy z nas na „fejsie” udostępnia swoje ulubione pliki, ocenia różne rzeczy, wyraża siebie i pokazuje co myśli. Pan Bieńczyk robi to samo w swojej książce jednak w trochę bardziej przemyślany sposób. Każdy dotyczący czegoś innego rozdział wydaje się być nowym postem w którym dogłębnie analizowany jest konkretny problem.

Muszę przyznać, że wiele spostrzeżeń zawartych w tej książce bardzo do mnie trafiło. Czytałam tą książkę w trakcie wycieczki we Włoszech w której jednym z punktów było zwiedzanie Wenecji. Jest według mnie bardzo piękne miasto, jednak dzielnica św. Marka, która jest punktem turystycznym Wenecji i w której znajdują się miejsca przeznaczone do zwiedzania a turyści raczej nie zapuszczają się poza nią jest dla mnie przereklamowana. Dookoła jest ogrom ludzi biegających za tym, żeby tylko zrobić sobie zdjęcie z gondolą w tle. Wszystko dzieje się w ogromnym ruchu. Sama przyłapywałam się na tym, że zamiast podziwiać niektóre piękne miejsca przechodziłam koło nich pośpiesznie. Pizze zjadłam na stojąco, kawę wypiłam w ciągu dwóch minut. Dopiero kiedy weszłam w pozostałe dzielnice Wenecji poczułam tą magię. Tam nie było pośpiechu i gwaru. Wtedy dopiero stwierdziłam, że Wenecja pomimo wielu swoich wad jest naprawdę piękna i uwodzicielska. Kiedy byłam w drodze do hotelu w którym miałam spędzić najbliższą noc kolejny rozdział, który na mnie czekał był właśnie o Wenecji. Autor idealnie opisał to co spotkało mnie kilka godzin wcześniej. Zauważając, że nie jest to problem tylko tego włoskiego miasta, ale problem sięgający coraz więcej miejsc na świecie.

Takich fragmentów, które wywierały na mnie wrażenie jakby były wyciągnięte prosto z życia nie tylko mojego, ale myślę że większości z nas było wiele. Dlatego uważam, że książka ta jest czymś wartym przeczytania, żeby uświadomić sobie rzeczy które mają miejsce dookoła nas. Niestety były momenty podczas których lektura mnie nudziła. Może nie było ich zbyt wiele, ale jednak. A jako, że jestem czytelnikiem który bardzo zwraca uwagę na takie rzeczy i któremu bardzo przeszkadzają takie fragmenty jest to duży minus. Są to moje prywatne odczucia i równie dobrze coś co mnie nudziło dla was może być porywające, jednak jestem szczera i mówię jak jest. Bywało, że język wydawał się mi przesadzony. Rozumiem, że „Książka twarzy” jest pozycją dla wymagającego czytelnika za którego ja się uważam tylko w połowie, ale czasem gubiłam się w plątanie trudnych słów, określeń czy francuskich albo łacińskich cytatów, których w ogóle nie rozumiałam. Zdaję sobie sprawę, że to wynika z mojej niewiedzy i być może momentami ignorancji, ale myślę że nie każdy z nas ma obowiązek znać przytaczane sentencje czy aluzje. Pomimo tych kilku wad zdecydowanie polecam.

Ta recenzja bierze udział w wyzwaniu - "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę!"